wtorek, 23 czerwca 2009

"It's Blitz!", czyli Karen O po raz trzeci

To nie przypadek, że na samym początku piszę o Yeah Yeah Yeahs. Nie ukrywam, że jest to zespół bliski memu sercu. Chociaż mój romans z nim zaczął się dopiero przy okazji wydania ich drugiej płyty "Show Your Bones" w 2006 roku. To właśnie wtedy zaczęło się 'maniakalne słuchanie' "Gold Lion", które zresztą trwa do dnia dzisiejszego. Po przesłuchaniu ich pierwszej płyty wiedziałam już na pewno, że coś jest w brzmieniu YYY's.

Po trzech latach ukazała się nakładem Interscope Records trzecia płyta nowojorczyków "It's Blitz!". Album początkowo miał ukazać się 13 kwietnia, ale z pomocą Internetu wyciekł już 22 lutego, co było powodem przyspieszenia oficjalnej premiery. Podstawowa wersja krążka składa się z dziesięciu utworów, które znacznie różnią się od tego co mogliśmy usłyszeć na "Fever to Tell" czy też "Show Your Bones". Mocne, surowe brzmienie gitar zostało wzmocnione syntezatorami. Romanse zespołów gitarowych z elektroniką nie są jednak wyłącznie domeną YYY's. Podobną drogę obrali również panowie z Franz Ferdinand na swoim ostatnim wydawnictwie.

Płyta jest ciekawa od początku do końca. Otwierające całość "Zero" jest mocnym akcentem informującym o tym, czego możemy się spodziewać dalej. A dalej jest już tylko lepiej. Chociaż płyta nie jest pozbawiona drobnych skaz, myślę że "It's Blitz!" wzbije się wysoko w muzycznym podsumowaniu 2009 roku. Na razie otrzymuje ode mnie 9.

23 lipca ukaże się EP-ka Yeah Yeah Yeahs z pięcioma utworami, które powstały jeszcze podczas tournee promującego pierwszą płytę "Fever To Tell".

A tu Yeah Yeah Yeahs opowiada o swoim dziecku:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz